Ciasteczkowy Potwór… i co jeszcze na I Harcerskim Turnieju Mikołajkowym?
Powiadają, że życie to gra… a 15 żyć… to dopiero gra!  Ale jak to? 15? No tak to, harcerz potrafi. W sobotę, 7 grudnia w Kręgielni 13 odbyła się impreza Mikołajkowa dla środowisk Hufca Jawor, która przebiegała na dwóch płaszczyznach. Pierwsza z nich opierała się na współzawodnictwie w grze w kręgle. Drugą stanowiły potyczki stolikowe.

Na początku, po oficjalnym rozpoczęciu „Turnieju” przez z-cę kom. Hufca, głos zabrał pwd. Krzysztof Kowalczyk, czyli szef całego zamieszania reprezentujący Jaworski Harcerski Klub Żeglarski „WIDMO” (czyt. Organizatorzy ;)). Druh wyjaśnił pokrótce zasady obowiązujące w rozgrywkach, po czym wręczył nam życia. Symbolizowały je małe zielone karteczki, które każda para biorąca udział w turnieju otrzymała w zestawie z pytaniami. 15 żyć na parę, czyli właściwie 7,5 na osobę – też nieźle. :D

Chwilę później kule zaczęły toczyć się po torach – to I grupa ośmiu dwójek już rywalizowała o najlepsze wyniki. W międzyczasie rozgrywały się pojedynki przy stolikach dla II grupy, w której byłam i ja, oczywiście wraz z moją parą - druhem Tadeuszem. Pierwsza konkurencja, w której wzięliśmy udział, była… słodka. :D Wdzięczna nazwa zmagania, tj. „Ciasteczkowy potwór” była opatrzona takim oto opisem:


„W konkurencji biorą udział wszyscy zawodnicy w dwóch turach (po jednym zawodniku z drużyny). Na czole połóż okrągłe ciastko i pracując tylko mięśniami twarzy przesuń je do ust. Wygrywa drużyna, której zawodnik zrobi to jako pierwszy. Mierzcie czas stoperem (komórką). UWAGI:


1. Każdy gracz ma do wykorzystania tylko 1 ciastko.
2. Ciastko użyte do próby, staje się kulinarną własnością danego gracza i po zabawie zostaje zjedzone – czyli użyte ciastko nie wraca na talerz nawet gdyby próba się nie udała.
Nie podjadamy ciastek  WIELKI BRAT PATRZY ”.
Podobne opisy poszczególnych potyczek znajdowały się na 15 stolikach. Niestety Ciasteczkowemu Potworkowi – Marcinowi – ulegliśmy (na pocieszenie ciastka, zgodnie z instrukcją, powędrowały do ust), jednak powetowaliśmy sobie stratę życia wygrywając w kierki (pozdrowienia dla Piotrka i Przemka :)). Organizatorzy postarali się, aby urozmaicić ten Turniej. Doprawdy wykazali się imponującą imaginacją i kreatywnością przy doborze konkurencji.
Można było zagrać w mini tenisa, sprawdzić się jako konstruktor maszyn, pograć w łapki czy państwa-miasta, potrenować współdziałanie w zespole podczas trafień klamerką na sznureczku do słoiczka, przetestować refleks wkładając kubek w kubek, a przy tym wszystkim legalnie poCyganić. Nie mogło zabraknąć wody – żywiołu żeglarzy – tak więc na jednym punkcie stolikowym takoważ się pojawiła w postaci konkurencji pt. „Dmuchanie w piłeczkę ping-pongową w kubkach pełnych wody” – rzecz jasna na czas. Czy ktoś ma z tego zdjęcia? :D

Och, zapomniałabym o trzeciej płaszczyźnie „Turnieju”… chodzi o poczęstunek, który stanowiła pizza… dużo pizzy :D i napoje. Było naprawdę fajowsko. Oprócz dobrej zabawy, impreza przyczyniła się do integracji środowisk harcerskich Hufca ZHP Jawor, tj.
*Harcerski Klub Żeglarski „WIDMO”
*Szczep 44 JDH „Żagiew”
*21 DSH „Matrix”
*SP nr 4 w Jaworze


Nie zabrakło nagród za współzawodnictwo na kręgielni. W kategorii „do lat 13”, miejsca zajęli odpowiednio:
I miejsce - Wiktoria Czochara, Bartek Jastrzębski i Mikołaj Kurzydło
II miejsce - Julia Dudkowska i Agnieszka Kwiecińska
III miejsce - Franciszek Bogdanowicz i Kornelia Bogdanowicz
W kategorii „od lat 13” wyniki klasyfikacji były następujące:
I miejsce – Sławek Błażków i Szymon Gosławski
II miejsce – Piotr Bienias i Przemysław Warkiewicz
III miejsce – Emilia Kowalczyk i Dawid Byczek
Pogratulować! ;)

Należy jeszcze wspomnieć, że impreza ta odbyła się m.in. dzięki dotacji z Gminy Jawor. Dziękujemy! Podziękowania również kierujemy do właściciela Kręgielni 13, p. Krzysztofa Nieradko, który w ramach nagród ufundował karnety na pizzę oraz na grę w kręgle.
Organizatorzy z JHKŻ ‘WIDMO” obiecali kolejne turnieje, tak więc do zobaczenia za rok, albo i wcześniej! ;)

Z harcerskim pozdrowieniem „Czuwaj!”
pwd. Małgorzata Bolek
drużynowa 21 DSH „Matrix”

DWUDZIESTA CZWARTA CZY DWUDZIESTA SZÓSTA „KONICZYNKA”? OTO JEST PYTANIE! :D
To był wyjątkowy festiwal. Po pierwsze dlatego, że, jak co roku gościł wyjątkowych ludzi. Po drugie dlatego, że, jak co roku, panowała na nim cudowna atmosfera, a po trzecie dlatego, że zapisał się na kartach historii jako XXIV a zarazem XXVI festiwal. Jedna mała pałeczka i podróż w czasie gotowa. :D Tak więc gwoli ścisłości, w dniach 22-24 listopada 2013 roku w Strzegomiu odbyła się XXIV edycja Festiwalu Piosenki Harcerskiej i Turystycznej „Koniczynka”.

Impreza została zorganizowana przez Komendę Szczepu Dziś-Jutro-Pojutrze ze Strzegomia. Na zaproszenia organizatorów odpowiedziały środowiska strzegomskie, legnickie, jaworskie i kamiennogórskie. W szrankach scenicznych oprócz młodych artystów ze Szkoły Podstawowej nr 2 ze Strzegomia, wzięło udział 12 zespołów w kategorii starszoharcerskiej i wędrowniczej oraz 8 solistów.

Matrixa reprezentowali Aga, Jadzia, Julka, Wika, Grześ i Szymon w piosenkach „Kultura” i „Rajd”. Nasza drużyna zajęła III miejsce ex aequo wraz z 22 SDSH „Arsenał” ze Strzegomia. Choć od tego zdarzenia już troszkę minęło, facjata dalej uśmiecha mi się na wspomnienie drużyny wykonującej naszą niecodzienną wersję „Rajdu”: Maciejowa z wałkiem, babcia z balkonikiem, dziadek z laseczką i grupa harcerzy ze spontanicznym układem choreograficznym :) a wszyscy tak naturalni, jakby występ na scenie to był dla nich chleb powszedni.


Jak już kiedyś wspominałam, „Koniczynka” to nie tylko festiwal. Tyle się tu dzieje, że każdy z pewnością patrzy inaczej na tę imprezę; tak pewnie będzie też i tym razem: jedni spojrzą przez pryzmat gry terenowej, inni przez pryzmat występu. Ci będą wspominać zapasy, tamci tańce integracyjne. Nie mówiąc już o łasuchach, którym w pamięć zapadnie żurek. :D Taaak, „Koniczynka” to nie tylko festiwal. Można by rzec, że to przede wszystkim spotkanie z drugim człowiekiem, głębokie spojrzenie w oczy, serdeczny uścisk dłoni, niekończące się rozmowy, szaleństwo zabaw, magia kominka czy wspólny śpiew do czwartej nad ranem…


Tak cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów harcerskie „Czuwaj! :)


pwd. Małgorzata Bolek
drużynowa 21 DSH „Matrix”

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, był sobie… mały plagiacik :D … to może zacznę jeszcze raz, bo to zupełnie inna bajka: Hymy, hymy: Nie tak bardzo dawno temu i zupełnie niedaleko stąd był sobie obóz harcerski w Wygnańczycach, w którym nieustannie toczyła się Gra o zamek. Obóz stanął o świcie 13 lipca 2013 roku dzięki grupie odważnych śmiałków do zadań specjalnych zwanej ‘kwaterką’, pracującej pod czujnym okiem księżniczki Aleksandry, która prawdopodobnie już wówczas miała w zanadrzu niezawodny sposób motywowania swych poddanych pt. „Chcecie pompować czy nie? Dziękuję”. ;)

Następnego dnia na teren obozu wjechała królowa Urszula I wraz z księciem Adamsem oraz całą świtą i ludem z księstw: malczyckiego, średzkiego i jaworskiego. To ostatnie reprezentowane było przez autora tychże słów, które przed Tobą się jawią, Drogi Czytelniku, czyli przeze mnie –Szpiega we własnej osobie, który na potrzeby tego oto pisma przyjął pseudonim jednorazowy Koszałka Opałka :).

Tak więc ciżba, po opuszczeniu autokarowego powozu, postawiła stopę, a właściwie osiemdziesiąt parę stóp na Wygnańczyckiej Ziemi celem zakwaterowania. Tu i ówdzie przewijały się walizy i kufry z kółeczkami albo bez, harfy i liry, tudzież gitary, najprzeróżniejsze skrzynie i worki z tajemniczymi specyfikami, zwoje lin i pergaminu, szaty królewskie, zbroje rycerskie, hełmy, miecze i inne takie. Gwar rozmów przy poznawaniu miejscowej ludności przeplatał się z odgłosami charakterystycznymi dla urządzania wnętrz namiotowych. Zmęczywszy się bardzo, całe towarzystwo udało się na wieczerzę. Po sowitym posiłku damy dworu i rycerze przeszli do pałacowych ogrodów na wieczorek zapoznawczy, po czym wszyscy smacznie usnęli na swoich posłaniach. Wszyscy z wyjątkiem straży królewskich, naturalnie. :)

W ciągu kolejnych 13 dni, życie obozowe toczyło się swoim rytmem: pobudka, zaprawa, śniadanie, obiad, kolacja, po drodze jakaś łaźnia i to w zasadzie byłoby chyba tyle…, oczywiście biorąc pod uwagę ramowy plan działań obozowych. A pomiędzy? Aaa, to już zupełnie inna bajka. :) Pozwól, Drogi Czytelniku, że w tym momencie nastąpi jedno małe wyjaśnienie: Otóż czasami, a nawet dosyć często, obozy harcerskie przygotowywane są w pewnej konwencji tematycznej, i tak się właśnie złożyło, że kadra tegoż obozu w tym roku postawiła na „Średniowiecze”. Toteż większość naszych zajęć, które za chwileczkę moje pióro będzie łaskawe tutaj opisać, stylizowana była na ww. okres w dziejach. Tak więc, wracając do naszej bajki…

… muszę najpierw sięgnąć do źródeł historycznych, ażeby wydarzenia nasze opisać w miarę chronologicznie. :D Wprzódy, choć może był to dalszy niż bliższy początek, grupa wybitnych architektów wzięła udział w przetargu na najlepsze projekty sprzętów obozowych takich jak brama, kosz na śmieci, półeczka, prysznic czy coś tam takiego. ;) O ile mnie pamięć nie myli zwyciężył projekt Jagienek ze Spychowa – trzeba przyznać, że dziewczyny wykazały się ogromnym wyczuciem smaku i precyzji oraz sporą dawką kreatywności i subtelności. :) Mając przed oczyma rzetelnie przygotowane szkice, poddani rychło ruszyli w las, aby zwieźć drewno do budowy zaplanowanych konstrukcyji. Kolejno królewscy budowniczowie przystąpili do pracy – tak oto rozpoczęła się pionierka obozowa, dzięki której powstały: brama, płot, kosze na śmieci, a później totemy i maszt, u podnóża którego zajaśniał nasz szczyt ideałów – świetlany harcerski krzyż. :)

Po ciężkiej pracy nastąpił długo oczekiwany czas – czas przyjemności, zabaw i szaleństw w najprzeróżniejszej postaci: od dyskoteki z karaoke poprzez budowanie szałasów po balonową siatkówkę (ach, to błoto rozpryskujące się pod nogami… :D). Od czasu do czasu można było również pobiegać tramwajem, polatać kajakiem czy też poturlać się czołgiem. :D Braliśmy udział w turnieju strzeleckim oraz olimpiadzie sportowej. Kominki i ogniska skłaniały ku refleksji, ale również były źródłem uciechy i radości a także okazją do wyżycia się artystycznego. Chusta Klanzy ubarwiała życie niektórym mieszkańcom, podczas gdy inni aktywnie włączali się w bajki interaktywne lub śpiewogranie. Turniej rycerski… właśnie przypomniał mi, że trochę się osoba nasza zagalopowała, prrr, szalony :)

Miało być po kolei… ale pal licho chronologię ;). Mam tu wprawdzie pod ręką program obozu, jednak zaplanowane zajęcia zmieniały swoje miejsca w tym programie w zależności od okoliczności, a tych było sporo, więc trudno mi teraz stwierdzić jaka była rzeczywista kolejność tych wszystkich wydarzeń. Zresztą, czy to ważne co było po czym? Ważne, że było. :) A co jeszcze było? Ano dużo, więc pozwól, o Drogi Czytelniku, że wybiorę kilka zdarzeń i opatrzę je krótkim opisem.

• FESTIWAL
Obóz położony na Łysej Górze do czegoś zobowiązuje, tak więc tegoroczny Festiwal Piosenki Obozowej poprowadziła naczelna czarownica Szyna. Towarzyszył jej niejaki „Podkładu” oraz Marchewkowy Mikrofon, a wiadomo, że tam gdzie marchewki, wszystko się może zdarzyć… no i zdarzyło się :) Szyna zjadła mikrofon… :D A sam festiwal? No wiadomo, barwnie śpiewali, tak więc była to jedna wielka feeria barw i dźwięków w otulinie przesympatycznych przebrań.

• CHRZEST
Jak obyczaj stary każe, wszyscy muszą taki chrzest obozowy przejść. Różnie to się w różnych środowiskach odbywa, ale ogółem chodzi o to, aby się trochę wybrudzić, czegoś posmakować i przejść jakąś próbę, by na końcu pocałować duży palec u stopy Króla lub cmoknąć w rękę Królową. Są jeszcze inne warianty… ;D Wprawdzie w tym roku ludzie nie latali cali wysmarowani na czarno i nie czołgali się pod górę w błocie w strojach kąpielowych smagani pokrzywami, ale też było miło. :)

• KURS I POMOCY
‘Ratunku! Pomocy! Ała!’ No i trzeba było ratować tę nogę… Jednak rew lała się strumieniami, człowiek mamrotał to i owo, krzycząc raz po raz w niebogłosy, więc nie było innej rady jak tylko … amputować :D, nie nie, spokojnie. To akurat był jeden z praktycznych sprawdzianów jaki przeszła nasza ekipa kursantów po trwającym dwa dni szkoleniu z samarytanki. Fachowo przeszkoleni wiedzieliśmy jak postępować w różnych przypadkach, więc taka noga to michałek – człowiek przeżył, noga też. :)

• WIECZÓR LEGEND
Pamiętam dobrze ten wieczór. Widzę jak na dłoni namiot, po mojej lewej rząd siedzących postaci, po mojej prawej toż samo, u krańcu jego, tj. przy wylocie namiotu przedziwna scena, a na niej postaci poprzebierane w rozmaite stroje – tak prezentowały się poszczególne zastępy przedstawiając herb, piosenkę oraz legendę głoszącą o tym jak powstał ich ród. Śmiechu było co nie miara – młodzi aktorzy wykazali się ogromną inwencją twórczą i kreatywnością – mhm, cudowność! :)

 

• PARK LINOWY
Strrrasznie było, tzn. strasznie fajnie było. :D Kask, uprząż, jeden karabińczyk, drugi karabińczyk, drabinka, deseczka, tu lina, tam siateczka i … TYROLKAAAA ;) Muszę powiedzieć, że pierwszy raz zdarzyło mi się świrować na Tarzana i miałam pewne obawy czy aby sobie poradzę, ale niepotrzebnie. :) Taaak, ścianka wspinaczkowa już była, więc teraz w kolejce czekają odpowiednio paralotnia, skok na bungee i skoki ze spadochronu. :)

 

• BAL NA ZAMKU
Baloniki, serpentyny, piękne stroje, cuda wianki – wszystko gotowe, więc bal czas zacząć. Zaczęło się niewinnie, dystyngowanie, subtelnie, po czym nastąpił kompletny szał ciał! Tańce, śpiew i wygibasy królowały na tym balu. ‘Wesoło w czubie i w piętach’ – jak niegdyś powiedziałby poeta, a po mojemu - istne szaleństwo. Pojawił się nawet jeden taki terrorista aż ziemia się zatrzęsła, bo … wszyscy się trzęśli zanurzeni w dźwiękach Harlem Shake’a. Facjata mi się śmieje na to wspomnienie. :D

 

• PORANNE ROZGRZEWKI DRUHNY OBOŹNEJ
Bezcenne!!! :D

 

• BALONOWA SIATKÓWKA
Mhm, cudo!!! ;) ;) ;) ;) ;)

 

• GRA NOCNA
Tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć… No właśnie - przeżyć. :D

 

I ja tam byłam i to przeżyłam, więc Wam spisałam co tam widziałam. :) Ajj, wiersz się wkrada… to chyba znak, że czas już zakończyć tę małą podróż w czasie, Drogi Czytelniku. ;) Nie byłabym sobą, gdybym w tym miejscu nie podziękowała ludziom, dzięki którym ten obóz przeżyłam tak, jak przeżyłam, więc dziękuję Drużynie Szpiega, a w szczególności Pauli i Szynie! ;*

 

Miałam skończyć rzewnie, słowami pewnej piosenki, o tym, że „Przyjdzie rozstań czas i nie będzie nas, na polanie tylko pozostanie po ognisku ślad…” No tak było, zapewne jeszcze nie raz będzie, ale nie mogę się powstrzymać, żeby zakończyć inaczej, cytując hit obozowy naszej kochanej Druhny Oboźnej:
CHCECIE POMPOWAĆ CZY NIE?
Dziękuję :D

 

Koszałek Opałek czyli Szpiegu we własnej osobie w osobie :)
pwd. Małgorzaty Bolek
z 21 DSH „Matrix”


Z harcerskim pozdrowieniem:
„Czuwaj!”

GALERIA:

„Matrix” na manewrach, czyli jak zorganizować kozę dla majora Kurbridża ;)

6 kwietnia o 5:15 obudził mnie huk; wprawdzie nie był to jeszcze huk wystrzałów, ale dzień zapowiadał się bombowo, bowiem czekały nas Manewry Techniczno-Obronne zorganizowane przez Hufiec ZHP w Legnicy. Huk panował w głowie i pochodził z zidentyfikowanego obiektu stojącego zwanego budzikiem, który natarczywie przypominał, że nieubłaganie zbliża się godzina zero. Rozkaz mobilizacyjny był na godzinę 6:45 w miejscu o kryptonimie Stacja PKP, ale ponieważ trzeba było się jeszcze dopakować, tak więc należało przyspieszyć tempo.

Po zwykłych czynnościach porannych, nastąpiło wyposażenie plecaka: apteczka, prowiant, beretta, kompas, ołówek, bojówki – wszystko jest! A więc w drogę! Zastęp Nieustraszonych stał już na stacji w komplecie w pełnej gotowości bojowej czekając na rozkazy z Kwatery Głównej. „Do wozu!” – padła komenda, po której już tylko wystukiwaliśmy po torach listy alfabetem Morse’a omawiając działania taktyczne. I tak dojechaliśmy do miejsca zrzutu, skąd rzutem na taśmę dostaliśmy się na kolejny transport, który miał nas dowieźć do samego centrum bojowych wydarzeń, mianowicie na pętlę przy Poznańskiej.

„Desant!”… Tak więc byliśmy na miejscu. A właściwie byłyśmy ;) Nieustraszone (Ada, Weronika, Klaudia, Agata oraz Magda) i ja (ustraszona) czyli 5 + 1. Każda zdeterminowana i zaprawiona w bojach, bo przecież z „Matrixa”. Szybki rzut oka na widoka pozwolił na rozpoznanie terenu i zajęcie dogodnych pozycji strategicznych. Koń, huśtawki czy karuzela były oblegane w oczekiwaniu na główne zadanie bojowe. W końcu pojawił się ktoś z dowództwa, kto zaprowadził nas do furgonetki, gdzie naszym oczom ukazały się rzeczy straszne…

Krzesło, Talibowie, knebel, karabiny, groźby i on… W dalszym ciągu nie wierząc własnym oczom dotarła do nas wreszcie ta informacjamrożąca krew w żyłach, od której włos się zjeżył na głowie : Major Kurbridżzostał schwytany i wzięty do niewoli! Według informacji naszego wywiaduprzebywał w miejscu niewiadomym, lecz można było go odzyskać w zamian za „Mlekodajną Kozę”. W tempie ekspresowym doszłyśmy do siebie, bo przecież trzeba było działać. Szybkie zbrojenie, parę wytycznych, krótka odprawa i już byłyśmy w drodze do punktu o wyjątkowym znaczeniu strategicznym.

Drogę do PUNKTU X można by opisać biorąc refren żywcem z „Czarownicy”:
„Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, Wielkim lasem szedłem, nocy nie przespałem,
Żeby Ciebie spotkać w mały kącie świata, Żeby z Tobą zostać na calutkie lata”
Szukałyśmy go, bagatela, trzy godziny ;D, ale znalazłyśmy! Dzięki determinacji Ady, opanowaniu Magdy, optymizmowi Agaty, cierpliwości Klaudii i spostrzegawczości Weroniki. A tam co? Koza. :) a właściwie wskazówki jak ją wykonać, aby podobała się porywaczom. Brzmiały one mniej więcej tak: cztery nogi, oczko, oczko, szczery uśmiech, zgrabny nosek, fikuśny ogonek, rogi dwa, musi dawać mleko i ma mieć sakiewkę z dolarami przy boku – łatwizna :).

Uradowane ruszyłyśmy w dalszą trasę. Od tej pory marszruta miała być prosta jak drut w kieszeni. Po niezbyt długim odcinku drogi dotarłyśmy na poligon. W ramach rozgrzewki zrobiłyśmy po dychu z pozycji zero. Następnie nas przeczołgali, zrobili krótki test cardio i sprawdzili umiejętność pracy w zespole. Wszystko oczywiście w absolutnej ciszy, żeby nie zdradzić naszej pozycji wrogom. Podobno miałyśmy niezłą czasówkę! :) Odmeldowałyśmy się pospiesznie u pani Generał, bo przecież w grę wchodziło życie majora Kurbridża.

To znaczy, żeby było jasne, major majorem, ale harcerz jeść musi; nadeszła chwila posiłku, odpoczynku, zregenerowania i zmobilizowania sił. Szyki zostały sformowane i oddział ruszył naprzód. Robiąc jeszcze ‘parę’ dodatkowych metrów przedarłyśmy się przez wioskę X celem pozyskania dodatkowych zasobów do naszej kozy. Miałyśmy już cztery nogi, tułów, szyję ogonek i szukałyśmy oczków, kiedy natknęłyśmy się na ciekawe znalezisko wielkiej wagi… Małe wysypisko śmieci – prawdziwa uczta dla naszej kozy, która prawie już była kompletna.

Nie tylko odnosiłyśmy sukcesy w składaniu kozy, ale coraz bardziej zaprzyjaźniałyśmy się z mapą, która od pewnego momentu wskazywała już tylko dobrą drogę. :) Zbudowane tym faktem, śmiało skręciłyśmy na rozdrożu X w lewo i dalej podążałyśmy lasem zostawiając za sobą liczne meandry leśnych dróżek. Kolejny punkt znajdował się pośród drzew na mięciutkim dywanie z mchu, gdzie paliło się ognisko. Tam przeszłyśmy sprawdzian maskowania i szyfrowania. Przesympatyczną druhnę punktową pożegnałyśmy z barwami wojennymi na twarzach, jajami w rękach oraz pewną misją…

Rozkaz był prosty: „Zlokalizować cel, podejść go i zlikwidować!” Naszym celem miał być gość w pomarańczowej kamizelce i jakkolwiek to zabrzmi, trzeba przyznać, że był to facet z jajami. Zanim jednak go załatwiłyśmy, została wysłana ekipa na zwiad w celu rozpoznania terenu. Teren był lekko górzysty, miejscami ośnieżony i na całym obszarze zalesiony, co dawało wiele możliwości ataku. Decyzja zapadła. Ostatnie dyrektywy zostały wydane alfabetem Morse’a i już dwie zorganizowane ekipy ruszały do przeprowadzenia ofensywy na kryjówkę „Pomarańczowego”.

Uzbrojone w amunicję składającą się z 10 jaj, Nieustraszone przemykały wśród drzew, żeby przystąpić do oblężenia kryjówki. Jednak jajcarski gość widocznie wyczuł pismo nosem, gdyż zaczął przedwcześnie rejterować. Nieustraszone ruszyły do ataku, szukając dogodnej pozycji do strzału. Jajeczna amunicja poszła w ruch i całe szczęście, że nie było żadnych cywili na linii ognia, bo z całą pewnością nie były to jaja na miękko. ;) Nasz cel, którym okazał się być sympatyczny druh punktowy, został trafiony. Prosto w… nogę. Hip Hip Hurra! :) To zadanie pokazało, że mamy świetnego cela. Wróg pokonany; straty własne: zero.

Jako że kolejnym punktem miał być punkt skupu kóz, trzeba było na gwałt kompletować nasze zwierzę do transakcji: koza w zamian za informację o miejscu przebywania majora Kurbridża. Hmmm, muszę przyznać, że nasza koza była jak ta lala! W każdym bądź razie na tyle spodobała się porywaczom, że udzielili nam pożądanych informacji. Od realizacji misji dzielił nas już tylko krok, i strzałki, które wskazywały drogę do celu. Na miejscu okazało się, że budynek, w którym przebywał major, cały był w płomieniach. Zamarłyśmy w bezruchu…

Do działania pobudziły nas krzyki dochodzące z budynku. Czyli że nie wszystko jeszcze stracone. Krótkie hasło: „Maski gazowe włóż” i już można było ruszyć na ratunek majora. Szczęściem wielkim obeszło się bez strat w ludziach. Bezpiecznie zjechałyśmy na linach z odpowiednią asekuracją, czytaj: w objęciach przystojnego wojskowego, który jako jedyny znał trasę ucieczki. :)To była jazda! Ale to jeszcze nie był koniec Manewrów Techniczno-Obronnych.

Po powrocie do bazy i zasłużonym posiłku, czekały na nas kolejne działania. W wyniku wybuchu rafinerii, zostaliśmy zwerbowani do udzielenia pierwszej pomocy wszystkim rannym. Było nieźle ;) szczegółowe postępowania naszej ekipy może jednak przemilczę, przytaczając jedynie słowa Pani Generał, że w pomocy psychologicznej jesteśmy niezastąpieni! ;D Dużo by jeszcze można mówić o atrakcjach przygotowanych przez Organizatorów MTO – o wyprawie nocnej, integracyjnym kominku czy pokazie musztry, ale pewne sprawy muszą zostać top secret. :P

Ujawnić możemy jeszcze jedynie naszą ogromną radość i wdzięczność całemu sztabowi organizacyjnemu Manewrów Techniczno-Obronnych za zaproszenie, ciepłe przyjęcie, liczne atrakcje, ciekawe przeżycia, niezapomniane wrażenia, integrację środowisk harcerskich legnickiego i jaworskiego oraz za nagrody w wyniku zajęcia II miejsca – za to wszystko serdecznie DZIĘKUJEMY!!!

P.S. Mam nadzieję, że opis wydarzeń przedstawiony powyżej, rozgościł się na dobre w wyobraźni czytelnika, jednak dla tych, którzy wolą fotki informacja: niestety żadnych fotek własnych z akcji MTO nie posiadamy ;) jednak mamy parę obrazów z obserwacji poczynań wroga. ;D

Z frontu relacjonowała dla Państwa drużynowa 21 Drużyny Starszoharcerskiej „Matrix”,

pwd. Małgorzata Bolek. Z harcerskim pozdrowieniem „Czuwaj!”

A w planach… Wycieczka rowerowa, festiwal piosenki i kolejna misja - ZLOT! Nie, nie zlot czarownic :)


Już po raz trzeci we Wrocławiu został zorganizowany Festiwal Piosenki Harcerskiej i Turystycznej „Bumerang”. 21 Drużynę Starszoharcerską „Matrix” reprezentowała silna grupa pod wezwaniem w składzie: Madzia, Wera, Wika, Wika, Klaudia, Ada i Szpieg w piosenkach „Iskierka” oraz „Hej w góry”.

Pierwszego wieczora był czas na zapoznanie z innymi drużynami przy kominku. Tuż przed nim odbyła się próba mikrofonowa będąca w istocie ciężką próbą dla akustyka, który stwierdził, że w rzeczy samej ma do czynienia z matrixem. ;) Wiadomo! Jednak próba mikrofonowa pozwoliła na osłuchanie się, nabranie doświadczeń scenicznych, powiedzenie stresowi stanowczego „NIE” i zmianę taktyki – same plusy, które w rezultacie przełożyły się na dobry występ kolejnego dnia.

Drugi dzień festiwalu był również okazją do bliskich spotkań z Krzyżem Harcerskim, którego wystawa została zaprezentowana w sali kinowej Klubu Śląskiego Okręgu Wojskowego przy ul. Pretficza 24. Po przesłuchaniach wzięliśmy udział w warsztatach muzycznych pt. „Instrument z niczego”. Po kolacji natomiast organizatorzy zabrali nas na wieczorne zwiedzanie Wrocławia. Brrr… Zimno było. ;P

A co z mrówką? Mrówka – jaka jest – każdy widzi. ;) Natomiast „mrówka” i to „jednonoga mrówka” stała się bezapelacyjnie wewnętrznym motywem charakterystycznym tego festiwalu dla „Matrixa”. Dlaczego ona? Bo myszkowała w naszych zapasach. Dlaczego jednonoga? Hmmm…. Ciekawe :D

Cóż tu więcej pisać? W sumie impreza obroni się sama dzięki fotografiom. Reszta, jak choćby wizyta w pizzerii i najpyszniejsze tiramisu pod słońcem zostanie w naszych wspomnieniach, gdyż oczywiście druhna drużynowa zapomniała aparatu fotograficznego z miejsca zakwaterowania ;P…, ale na pewno nie zapomni pozdrowić wszystkich czytających:

Z harcerskim pozdrowieniem „Czuwaj!”
Drużynowa 21 DSH „Matrix”
pwd. Małgorzata Bolek ;)